..
Mołoda, Grofa. C.d.n-ł.

10 | 8749
 
 
2009-10-09
Odsłon: 1067
 

Jesienne Bieszczady

  Dziś zapanował regres w naszej ekipie. Trzy osoby w dolinie, a żadna ambitna droga nie może puścić.
Ja próbuję, na kilku liniach trochę walczę. Mimo wszystkom, jestem z siebie zadowolony.
Towarzysze pozbawieni zapału totalnie. To jest k... oniec na dzisiaj wspinaczkimi.
Akcja przenosi się do "Snu o dolinie", teraz walczymy z pizzą i piwem.

  Czemu Bieszczady? Bo daleko, bo tam jest niepowtarzalnie, inaczej, bo kumplowi pomysł spodobał się,
bo dziołcha wyjeżdża, bo połoniny czekają na nas, na bieszczadników, którzy z sentymentem i uwielbieniem
będą je podziwiać.

  Kierujemy się podkarpackimi drogami w kierunku Ustrzyk Górnych. Mijamy małe miasteczka z urokliwymi
ryneczkami. Wkoło pełno pól, wzgórz; nad nami błękitne niebo pełne chłodnego powietrza. Docieramy do Ustrzyk.
Wysiadam z autobusu. Witam się z zimnym bieszczadzkim powietrzem. Poznaję znajomy sklep, bar. Byłem tu ostatni
raz ponad dwa lata temu, kiedy kończyłem GSB z kumplem K. Teraz też tu z nim jestem. Idziemy do baru na pieczone ziemniaczki,
które są pierwyj sort, ocień pierwyj sort. Wspominam tamtą wyprawę, to był wielki wyczyn.
  Na skrzyżowaniu kręci się wielu, ciepło ubranych, turystów. Tu jest bar, sklep, z tąd wychodzi się w kierunku Tarnicy,
Halicza, Kremenarosa, Połoniny Caryńskiej. Ludzie wracają z gór, idą po piwo.
Niektórzy nie wychodzą w góry ale piwko też mają.

  Dwóch bieszczadników podąża na Połoninę. Ona płonie w świetle zachodzącego słońca,
dolina jest wypełniona mrokiem wieczoru. Wychodzimy z bukowego lasu, błękit nieba przemienił się w ciemny granat
przechodzący stopniowo w czerń nocy. Pierwsza gwiazda na niebie towarzyszy świetlistemu księżycowi. Idziemy na jeden z wierzchołków aby tam rozbić namiot. W pewnym momencie słyszymy dobiegający z niedaleka głos jakiegoś zwierza. Rozglądamy się wkoło ale
niczego co by przypominało leśnego mieszkanca nie widzimy. Jest to pora rykowisk, które jedno z nich teraz słyszymy. Rozglądając się uważnie idziemy dalej. Na wierzchołku, który jest teraz naszym miejscem pod namiot, jest ekstra. Zimno, bardzo zimno, wieje silny wiatr, a przy tym rozgwiażdżone niebo z księżycem, którego mocne światło pozwala oglądać wyraźne zarysy pobliskich gór. Pasmo graniczne z Rawką i Kremenarosem prezentuje się znakomicie. Długo nie siedzimy przed namiotem, K. robi zdjęcie i uciekamy do środka. Brr...
  Wstajemy o wpół do szóstej. W nocy nie było za ciepło, pewnie niewiele powyżej zera. Składamy namiot i czekamy na wschód słońca.
W dolinach leżą jeszcze mgły, u nas na górze też ich trochę jest. Nad Tarnicą przemieszczają sie lekkie, subtelne obłoczki. Ognista kula powoli wynurza się z sennego świata nocy, teraz jest trochę cieplej, przywitaliśmy nowy bieszczadzki dzień. Schodzimy na dół na przełęcz Wyżniańską.
Odwracamy się co jakiś czas aby podziwiać wznoszące sie słońce, a na jego tle smagane wiatrem i falujące źdźbła połonińskich traw.
  W schronisku jemy śniadanie w towarzystwie dopiero co przebudzonych turystów i tych którzy przyszli chwilę po nas. Gorąca herbata rozgrzewa, jedzenie dodaje siły. A więc ruszamy dalej. Jest mi troche zimno, troche źle idzie mi się pod górę. Wchodzimy na Rawkę wraz z innymi turystami. Mimo jesieni i chłodu powietrza można w Bieszczadach spotkać jeszcze wielu turystów. Ze szczytu widzimy pozostałe połoniny. Jest cudnie, słońce mocno swieci, dając jesiennym kolorom więcej energii. Jeszcze jest zieleń, po drzewach, po zaroślach; lecz jesień co raz bardziej odważnie wkracza w krajobraz i kalendarz. Wchodzimy na Kremenaros, szczyt gdzie łączą się granice Polski, Ukrainy i Słowacji, trzech sióstr. Robimy zdjecia przy postumencie. Dalsza droga prowadzi grzbietem, idziemy szlakiem w lesie bukowym. Drzewa pośród których znajdujemy się mają fantastyczne kształty. Wydaje mi się, że buki które tu widzę są najpiękniejsze jakie kiedykolwiek widziałem. Nawet w moim własnym Beskidzie Małym z takimi nie spotkałem się. Po kilku godzinach wędrówki zatrzymujemy się na polanie przed Rabią Skałą. Byczymy się w złotej trawie, patrzymy w niebo, po horyzoncie. Po zjedzeniu obiadku kierujemy się przez Paportną do Wetliny.
  Siedzimy przed sklepem w Wetlinie, jest już ciemno. Rozmawiamy we dwójkę przy piweczku, jest fajnie. Przyjeżdżają baginiarze, a piwko dalej się leje. To są właśnie Bieszczady, takie całkiem inne góry, inne z wygłądu, inne dzięki atmosferze jaką tworzą turyści. Nie czuję tu tej wielkiej masy, która dusi Zakopane i nasze Tatry. Tej nocy śpimy już w przyjemnym schronisku. Gdzieś w ciemności widać płomienie ogniska, wokół którego bawią się rozweseleni ludzie. Myję się i idę spać. Jestem bardzo zmęczony.
  Następnego dnia wyruszamy na Połoninę Wetlinską. Początkowo kierujemy się poprzez las bukowy, aby potem wyjść na złote morze traw. Jest cudnie. Mamy idealną pogodę na marsz po połoninach. Dobra widoczność, ciepło, pełne słońce i te jesienne barwy. Połoniny są urzekające. Przy Chatce Puchatka zatrzymujemy się na dłużej. Panorama jest zachwycająca. Widzę Jezioro Solińskie z zaporą i mnóstwo zielonych wzgórz. Widzę Tarnicę, a dalej już za granicą Polsko- Uraińską piękne połoniny naszego sąsiada... i ten charakterystyczny, wybitny szczyt Pikuj. Jest już późne popołudnie, słońce spływa po niebie, jest nisko. Jego promienie, które padają pod małym kątem, oświetlają głównie partie wierzchowinowe grzbietów. W dolinach i na północno-wschodnich zboczach panuje wieczorny zmrok. Czas schodzić. Wieczór jest bajeczny, cichy. Pachnie wokół lasem, Bieszczadami. Na niebie pojawił się księżyc.
Idziemy obok domków letniskowych. Przed jednym z nich idzie rozweselony i kołyszący się wesołek w wieku ponad średnim. Woła do nas pełen radości, macha rękami, zaprasza na lufkę. Co? Wódeczka, miętowa, pyszniutka. Rozgrzewa nas bo wieczór już jest chłodny. Żegnamy się idziemy dalej. Jest nam wesoło.Chyba to ta lufeczka, a może bardziej pogoda ducha tego Pana Dzidka ( bo tak mu na imię) sprawiły, że podzielamy jego nastrój.
Dochodzimy do drogi, machamy na stopa. Mężczyzna z kobietą zatrzymują się obok nas, jedziemy z nimi do Wetliny, rozmawiając o Bieszczadach. W turystach, których spotykamy na swoich marszrutach jest prawdziwe zainteresowanie i uwielbienie dla gór. Można z nimi o nich porozmawiać, podzielić się wrażeniami. Kierowcy częściej niż w innych regionach Polski, zabierają turystów na stopa. W końcu kiedys też tak podróżowali, przemieszczali się z miejsca na miejsce.
W schronisku rozmawiamy, czytamy o Bieszczadach, delektujemy się piwem i rozmyślamy.


  Dziś wracamy do domu. W Wetlinie oczekujemy na autobus, który nie chce przyjechać. Bieszczadzki spokój. Łapiemy stopa, miły i rozmowny człowiek podwozi nas do Soliny. Tam rzut oka na zaporę i skok na piwo do knajpeczki. Później dalej machamy na okazję. Tym razem zostajemy podwiezieni do Krakowa:-)

   
 

 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
Góral Świętokrzyski 2009-10-09 23:08:42
Ech nie wiem czemu ale jeszcze w Bieszczadach nie byłem jakoś nie mam okazji w tamtą stronę się zapuścić - wiem wstyd się przyznać no ale każdy z nas ma jakiś swój kawałek świata i tam wraca... Kuba fajna przygoda tak trzymać...Pozdrów Bies i Czady:)


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd